Łosoś wymarzony, wielki i w świetnej kondycji, czyli jeden z tych grubych i wściekłych.
Po silnych, północnych wiatrach mamy „okienko” pogodowe. Czasem trudno jest zlokalizować ryby, gdy ma się do dyspozycji tylko jeden dzień. Do tego dzisiejsze fale przypominały raczej wędrujące wydmy, niż te, jakie znamy z nadmorskich spacerów.
Rano dwanaście łodzi stawiło się na wschód od Helu. Wczoraj „podzieliliśmy” się morzem tak, by każdy pływał w innym rejonie. Miało to pomóc jak najszybciej odnaleźć ryby. Pierwsze godziny obnażyły jednak słabość naszego planu – łososie po prostu były mocno rozproszone, za to „padło” kilka pięknych ryb.
Nam przyszło mierzyć się z 14-sto kilową 106-óstką. Zaraz po braniu ryba odjechała kilkadziesiąt metrów na pełny gazie prosto w stronę dna, tym samym informując nas, że lekko nie będzie. Parę minut później nasz mały okręt podwodny zmienił kurs, kierując się na powierzchnię. Kilka sekund zajęło jej dotarcie do dna i kilka kolejnych trwała podróż z powrotem. W oddali podziwiliśmy potrójny skok ponad metrowej ryby. Była też „szarża” do przodu i szybkie zwijanie żyłki. To wszystko ją zmęczyło – podbieramy za pierwszym podejściem.
To największy łosoś Tomka.
Stopiętnastką pochwalili się koledzy ze STAN’a. Do późnego popołudnia nikt nic nie łowił. O 14:00 mamy dublet w holu – 90-tkę ląduje w podbieraku tata Tomka – Ryszard. Druga około metrowa ryba odpływa wolno. Na samiutki koniec WIR i GRYNIO meldują odpowiednio 112 i 113 cm.
Tuż przed zachodem wyglądające spomiędzy chmur słońce robi nam iście malarski pejzaż. Chwytam szybko rybę do zdjęcia, efekt poniżej – tylko nieco podrasowany.
Widoki, a raczej sceny z udziałem chmur, słońca i fal, to druga po rybach rzecz dla jakiej warto „wychylić nosa” z portu, pomimo trudnych warunków. Ponizej 90-tka.