Pierwszy jesienny rejs w sezonie 2015/16

W normalnych okolicznościach trzydziestego września zwykłem spędzać nad jedną z pomorskich rzek, najczęściej Redą, do której mam najbliżej. Łowienie troci ostatniego dnia sezonu jest u mnie tak oczywiste, że nawet żona nie planuje mi żadnych zajęć na ten dzień. Wieści znad rzeki niestety nie były optymistyczne, a od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem wypadu na łososie. Z powodu różnych obowiązków już dwa razy przełożyłem termin pierwszej wyprawy tej jesieni. Czekałem na idealne warunki, ponieważ planowałem popłynąć wysoko (czytaj daleko na północ). Według mnie to jedyny rozsądny kierunek o tej porze…

Poniedziałkowa prognoza postawiła przede mną trudny wybór – rzeka i trocie, czy morze i łososie. Rano na wszelki wypadek zacząłem zbroić KINGFISHERA.  Zapowiadana kilkunastogodzinna „dziura” w wiatrach wyglądała w sam raz, by zrealizować pomysł łososiowy. W porcie spotkałem Krystiana, który bez wahania odpowiedział twierdząco na propozycję wspólnej wyprawy. Wprawdzie jego HUNTERS stał w pogotowiu, ale wspólny rejs planowaliśmy od dawna, a właśnie nadarzyła się okazja. A więc jednak, 30 września nie będzie zakończeniem tylko rozpoczęciem sezonu w tym roku – w każdym wypadku opcja druga brzmi bardziej optymistycznie.

Skoro już decyzja zapadła, rozpoczęły się gorączkowe przygotowania. Pomimo wsparcia Krystiana, jak zwykle cała noc przed wyprawą w plecy. Trud nie poszedł na marne, na pokładzie nie zabrakło niczego. W ostatniej chwili do teamu dołączył Remas, który jak się potem okazało, był największym szczęściarzem tego dnia.

Jeszcze po ciemku spotykamy się w Gdyni w marinie. Miejsce to w ciągu dnia tętni życiem, teraz kompletnie opustoszałe, tylko dwóch maniaków w przyśpieszonym tempie rozpakowuje niemal po dach zapakowanego sprzętem kombiaka. Chwilę wcześniej przed nami podobnego zamieszania narobił team RABAJU II. Z Krystianem montujemy sprzęt na łodzi. Remas w tym czasie jedzie na Hel, gdzie planujemy zakończyć rejs – jakoś trzeba wrócić do domu. Jeszcze przed świtem zgłaszam przez UKF-kę wyjście z mariny – nikt nie odpowiada. Śpią?… no i racja, to właściwa pora na ten rodzaj wypoczynku. My jednak na adrenalinie, jedynym słusznym w życiu narkotyku, pędzimy do Helu. Na Zatoce zastaje nas przepiękny świt, z charakterystycznym, wyraźnie widocznym ruchem słońca. Tam spotykam liczne grono miłośników machania wędą. Wśród nich Jarek ze swoim teamem zbroił LENĘ B. A więc wszyscy, którzy zapowiadali się na dziś będą obecni na łowisku.

Niestety prognoza nie do końca się sprawdziła. Wciąż dość mocno wiało. Pomimo trudniejszych warunków płyniemy zgodnie z planem. Po godzinie rozstawiamy wędki. Od razu dają nam w kość skutki falowania, wyjątkowo paskudnego, bo na martwą falę z północnego zachodu. Nakładała się ona z powierzchniową falą z południa, tak iż trudno było przewidzieć z której strony oberwiemy w burtę. Nieco przydługawe rozstawianie zakończyliśmy jednak bez większych kłopotów. Szybko zrewidowaliśmy przygotowane na dziś zestawy. Do wody powędrowały wszystkie sprawdzone i kilka nowości…

Chwila rozluźnienia. Namawiam kolegów do sprzątania  – jak weźmie ryba w tym błaganie, to któryś wyląduje na pogotowiu z kotwica w d… Nie zdążyłem dokończyć i spojrzałem na Krystiana, który z wyraźnym zakłopotaniem wpatrywał się w wędki za moimi plecami, po czym krzyknął – RYBA!!! Z niedowierzaniem obracam się i pomimo, że byłem bliżej, to Krystian pierwszy chwyta wędkę (wyglądało to tak jakby wszystko zaplanował, bo już wcześniej „zaklepał” sobie kolejkę…). Chwilę później oddaje mi wędkę – trzymaj, pierwsza – chwytam i obserwuję co się dzieje. Czy to na pewno ryba. Krótki odjazd i kilka szarpnięć wyrywa mnie ze snu. Chyba nie wypięła z klipsa – komentuję. łosoś wziął głęboko na windzie, ale żyłka i tak zbyt mocno schodziła pod łódź. Oddałem na moment wędkę Krystianowi i udałem się do sterówki, by wbić waypoint. Oglądam się i widzę jak nie udaje się wypiąć żyłki – jak nam się wtedy wydawało – z klipsa mocnymi szarpnięciem wędki również Krystianowi. Wtedy przez głowę przebiega mi myśl o zaplątaniu się ryby z innymi zestawami. Szybko wpadam na pokład, przejmuję wędkę – ledwo czuje odpowiedź ryby po drugiej stronie. Kiedy chciałem rzucić hasło zwijamy windę, widzę branie na wędce na drugiej windzie. Krystian znów chwyta wędkę, a ja w tym momencie czuję mocniejsze szarpnięcie i luz… poszła f… . Pięć sekund później widzimy w oddali wyskok łososia pozbywającego się kotwicy z pyska. Spoglądamy wymownie na Krystiana – odpowiada – jest pusto. Miny mamy nie tęgie. Nie spodziewaliśmy się tak szybkich brań, a ryby wykorzystały nasz brak koncentracji.

Szybko poprawiamy windy i korygujemy głębokość pracy poszczególnych zestawów. Kręcimy się w okolicy, ale bezskutecznie. W końcu decydujemy się płynąc dalej na północ. Brak brań sprawia, że ponownie zmieniamy głębokość prowadzenia przynęt. Skutek jest natychmiastowy. Ledwo Krystian opuścił windę, a już krzyczy – branie!!! Tym razem szansę dostał Remas. Łosoś wyjechał na 300 stóp i ostro walczy. Sytuacja powtarza się jeszcze trzykrotnie. Ręce Remka pomimo słusznego obwodu w bicepsie powoli mdleją, a ryba wciąż nie kapituluje. Kilkakrotnie zmienia kierunek ucieczki, powodując tym samym spore zamieszanie na łodzi. Przestawiamy wszystkie wędki raz na lewą, raz na prawą burtę. Całe szczęście, że ja nie zdążyłem jeszcze postawić drugiej windy, mamy dzięki temu więcej miejsca na rufie. Przy łodzi ryba przepływa pod żyłkami tuż obok śruby silnika, zmuszając Remasa do nadzwyczajnego wysiłku w momencie, gdy ręce już kompletnie opadły z sił. Seria wściekłych młynków na powierzchni dziesięciokilogramowego łososia, wywołuje u mnie drżenie rąk, choć tylko trzymam podbierak. Kilka minut później podbieram – jeeest!! Radość w czystej postaci.To chyba jedyna chwila w życiu faceta, kiedy wymiana uścisków nie jest niczym krępującym. W końcu pierwsza ryba tej jesieni złowiona trolling ląduje właśnie u nas na pokładzie.

Mierzymy – 96 cm i 10 kg, to już naprawdę gruuuba ryba. Na dziś wystarczy łowienia. Ponieważ byliśmy najdalej na północ, dopiero w drodze powrotnej udaje się nawiązać łączność z resztą załóg. Jurek (JD DREAM) również rozpoczął sezon 75 cm rybą. Dwa pozostałe teamy łowiące najniżej niestety nie złowiły łososia, ale wszyscy mieli kontakty. Jeszcze dziś zapada decyzja – następny rejs w sobotę. Szybka wymiana telefonów z kolegami z innych teamów. Wygląda na to, że w sobotę zjedzie się kilku znajomych…