Bałtycki wędkarski raj – siedem łososi 28.03!
Przez moment znaleźliśmy się w wędkarskim raju. Dzisiejszy rejs zarówno mi, Markowi i Szymonowi Szymańskim jak i dwom moim znajomym pozostawił wiele wspomnień, które nigdy nie zbledną.
Wybraliśmy się na ostatnie marcowe łososie. Marzec nie był łaskawy, zarówno pod kątem ryb, jak i pogody. Sztormy na dwa tygodnie uniemożliwiły wędkowanie w morzu. Na ten dzień jednak warto było poczekać. Tym bardziej, że trafiliśmy w same centrum stada żerujących łososi. Jedenaście brań, dziewięć ryb w holu, siedem złowionych, a wszystko w ciągu jednej wyprawy!! Praktycznie cały rejs holowaliśmy łososie, czasami po dwa lub trzy na raz.
Nie będę ukrywał, byłem przekonany, że na tak udane połowy przyjdzie nam jeszcze parę tygodni poczekać. Dotąd aura nie sprzyjała. Zimny początek wiosny i bardzo niska temperatura wody to nie najlepszy prognostyk. Sytuację zmieniły silne sztormy. Wprawdzie to za ich sprawą nie było szans na rejs w ogóle, ale jak już się skończyły, nasze łowisko okazało się być pełnym łososi. Mieliśmy wrażenie, że ryby są wszędzie. Na ukf-ce pierwszy zameldował dwie ryby w holu LULU IV (kapitanem jest Adam Schmid, właściciel firmy Dragon). My zapięliśmy pierwszą rybę zaraz po nich – równo metrowy łosoś zdecydowanie poprawił nasze nastroje, zwłaszcza Jarka, który właśnie wyholował swojego pierwszego. Nie mógł wyjść z podziwu – pierwszy i od razu metrowy. Pięknie wybarwiony, z mieniącym się niebiesko-granatowym, dziki łosoś, niczym nie przypominał tych z supermarketu. Ponadto był dwa razy większy 🙂 .
Kiedy emocje trochę opadły, przez moment zazdrościliśmy Adamowi podwójnego brania, tym bardziej, że wyholowane sztuki miały ponad 10 kilo każda – dwutygodniowy post od łowienia chyba zrobił swoje. Na szczęście (dla Adama 🙂 ) na drugie branie nie czekaliśmy długo. Właściwie ledwo zdążyliśmy uporządkować łódź po pierwszej rybie, a już przyszło się nam zmierzyć z naprawdę okazowym łososiem. Pomimo ostrożnego holu walkę wygrał łosoś, nic nie mogliśmy zrobić – ryba odpięła się daleko od łodzi 🙁 . Na chwilę nas przygasiło, tym bardziej, że koledzy na sąsiedniej łódce znowu holowali dublet. Nie żebyśmy życzyli im źle, ale zaczęli trochę przesadzać z tym fartem… 😛
Rozstawiliśmy zestawy od nowa i czekamy. Zdecydowałem zawrócić na miejsce ostatniego brania. Ta decyzja opłaciła się. Tym razem to my zgłaszamy podwójne branie. Przez cały hol staramy się zrobić wszystko by nie dopuścić do splatania ryb. Musimy przecież udowodnić kolegom, że nie tylko oni potrafią łowić łososie 🙂 . Manewry trwały 30 minut. Pierwsza na pokładzie ląduje niespełna metrowa ryba. Druga długo walczy przy łodzi, pokazując się kilka razy w pięknych wyskokach. Jest niełaza. Chwilę później nasze oczy cieszy trzynastokilowa ryba. Odetchnęliśmy. Trzy ryby w dwie godziny, i to jakie! Jest dobrze… Mieliśmy chwilę na fotki. Marek właściwie robił je cały czas, ale z rybami jeszcze nie pozowaliśmy.
Kilkadziesiąt minut holu i kolejne 20 min. na doprowadzenie łodzi do ładu sprawiło, że znów oddaliliśmy się od miejsca brań. Zamierzałem właśnie zawrócić łódź, ale spostrzegłem wiszący klips na lince planera, co zazwyczaj ma miejsce po braniu. Sprawdzamy zestaw, branie było, ale tym razem ryba w ogóle nie zapięła się. Zdecydowałem już nie wracać, skoro bania są również w tej okolicy, tym bardziej, że z powrotem mieliśmy pod wiatr, który przybrał na sile, a jeden z towarzyszy zaczął odczuwać efekt zafalowania akwenu. Mimo to wszyscy czekaliśmy w napięciu na kolejne branie, nerwowo spoglądając na zestawy, głównie ustawione na windach, bo to one „pracowały” dziś najwięcej. Byliśmy tak pewni, że kolejne brania nastąpią, że nikt nie opuszczał kokpitu. W międzyczasie Adam z LULU IV zgłosił przegraną walkę z bardzo dużym łososiem – złożyliśmy wyrazy współczucia, nieszczere oczywiście 🙂 , bo wcześniejsze dwa wyholowali i dołowili kolejne dwa.
Dźwięk hamulca kołowrotka sprawił, że szybko zapomnieliśmy o sukcesach i porażkach LULU. Kolejna ryba walczyła w wyskokach za łodzią. Tym razem łosoś 97 cm szczęśliwie ląduje w siatce podbieraka za sprawą Marka. Ledwo usiadłem naprzeciwko wind, w miejscu idealnym, by zaobserwować… braaanie!!! – krzyknąłem i chwyciłem wędkę podając ją szybkim ruchem Szymonowi, ponieważ druga wędka obok mnie również pulsowała pod ciężarem ryby, którą zdecydowałem holować osobiście. I drugie!! – oddałem. W tym momencie zagwizdał hamulec kołowrotka na trzeciej wędce po przeciwnej stronie łodzi. Potrójne branie zdarza się rzadko, a my właśnie holujemy trzy ryby na raz. Ogromna radość i zamieszanie jednocześnie. Zwinęliśmy pozostałe zestawy, by mieć więcej przestrzeni do walki. Pierwszy wyjął rybę Szymon – 86 cm, drugą ja – 96 cm. Trzecią 88 cm wyholował Janusz.
Ostatnia rybę dnia holował Marek. Niestety ryba walcząc energicznie przy łodzi owinęła żyłkę o linkę windy, próbowaliśmy jeszcze ją wydostać, ale żyłka się przetarła.
Dziś czuliśmy się spełnieni – każdy holował i wyholował po klika ryb. Koledzy z towarzyszącej nam łodzi także. Nie wszystkim jednostkom dopisało szczęście równie dobrze jak nam. Mniej doświadczone załogi wracały o kiju. Dziś o sukcesie decydowały szczegóły. Zarówno my jak i Adam szybko odkryliśmy upodobania ryb.
Wszystkim, którym trolling wydaje się mało atrakcyjny, życzę, by przeżyli taki dzień choć raz w życiu 😉